ADmuz (2012-08-31 10:35:54)
Bartt ma rację. In vitro NIE JEST FORMĄ LECZENIA. To obchodzenie problemu. To zabieg, ale po nim kobieta dalej jest chora i nie może mieć dzieci w naturalny sposób, a te które ma za pomocą in vitro naraża na wielkie niebezpieczeństwa.
Jeśli ktoś chce mieć dzieci, to jest naprotechnologia, która leczy. Kobieta po leczeniu napro jest zdrowa. Czemu państwo/miasto ma dofinansowywać "zachcianki", a nie leczenie (to odkrywa prawdziwe motywacje, czy "chcę" mieć dziecko, czy pragnę być zdrowa i móc mieć dziecko - traktowanie instrumentalne kontra traktowanie osobowe)? Bo w kontekście naprotechnologii in vitro jest właśnie takim zaspokojeniem zachcianki: "chcę mieć dziecko! teraz!" - bez patrzenia na naturę. Świat, Matka Ziemia daje sobie świetnie radę właśnie naturalnie, jak jest brak wody to roślinność nie rośnie itd, jak z organizmem kobiety jest problem, jest chora, brakuje czegoś do tego poczęcia to nie można narażać dziecka, tylko zadbać o organizm kobiety, uleczyć ją i dopiero wtedy dziecko będzie w naturalny, zdrowy, sposób.
Ani Ty, ani Bartt nie macie racji. Definicja leczenia sprowadza się do przywrócenia zdrowia choremu lub poprawy jakości jego życia, przy czym w przypadku niepłodności za wyleczenie rozumie się triadę: zajście w ciążę, donoszenie ciąży, urodzenie dziecka. Rozróżnianie na "leczenie" i "obchodzenie problemu" jest błędem dowodzenia ponieważ w wielu sytuacjach leczenie jest obejściem problemu poprzez terapię objawową i nadal pozostaje leczeniem. Gdyby Wasze intuicyjne rozumienie było prawdziwe, choroba afektywna dwubiegunowa bądź psychoza nie byłyby chorobami, a ich leczenie farmakologiczne nie powinno mieć statusu "leczenia".
Na szczęście dla samych chorych i systemu zdrowotnego oboje się mylicie, tak więc chorzy cierpiący na choroby leczone jedynie objawowo, są objęci systemem opieki zdrowotnej i ubezpieczeniem.
Dodatkowo sformułowania "kobieta po leczeniu napro jest zdrowa" i "jak z organizmem kobiety jest problem, jest chora, brakuje czegoś do tego poczęcia (...)" tchną nie tylko niewiedzą, ale również seksizmem, ponieważ niepłodność jest problemem pary, a nie kobiety lub mężczyzny. Natomiast jeśli już kogoś interesuje statystyka to warto wiedzieć, iż czynnik kobiecy w niepłodności stanowi ok. 20-30%, czynnik męski stanowi 30%, a czynnik skojarzony (zarówno mężczyzna jak i kobieta mają obniżoną płodność) to kolejne 30% przypadków, co oznacza, iż niepłodność z czynnikiem męskim w tle odpowiada za ok. 60% przypadków niepłodności. Może więc nie rozpisujmy się o "organizmach kobiecych, narażaniu dzieci i uleczaniu kobiet", ponieważ jest to w najlepszym przypadku obnażenie uprzedzeń samego autora.
Warto też wyjaśnić, iż celem leczenia niepłodności nie jest upłodnianie, a uzyskanie ciąży. I w tym kontekście nie ma terapeutycznego znaczenia, czy do tej ciązy dojdzie w wyniku in vitro, inseminacji czy prowadzenia obserwacji biomarkerów, ponieważ jeśli do niej dojdzie to uznaje się parę za wyleczoną z niepłodności. Nie piszmy więc bzdur, taka jest moja sugestia. Jeśli zaś idzie o Matkę Naturę i inne patetyczne banały, to w świecie, w którym rozwija się kardiologia, mikrochirurgia i cały szereg technik medycznych, które nie mają nic wspólnego z naturą, za to mają wiele wspólnego z nauką, technologią i wydłużaniem ludzkiego życia, takie wstawki nie są niczym wiecej niż komunałami. Połowa z nas nie dożyłaby wieku dojrzałego, gdyby od wczesnego dzieciństwa nie była objęta opieką pediatryczną, szczepieniami ochronnymi, możliwością aplikacji antybiotyków lub zastosowania terapii ratujących życie (vide proste wycięcie wyrostka robaczkowego, który zaropiał). Wszak jeszcze pod koniec XIX wieku wskaźniki umieralności dzieci do 5 roku życia wynosiły na terenie Galicji wartość 50-60% populacji, więc warto mieć na uwadze takie odniesienie, zanim zacznie się wywody o "świetnym dawaniu sobie rady naturalnie". Wszyscy jesteśmy dłużnikami medycyny i nauki, zatem wyróżnianie z tej puli akurat zapłodnienia pozaustrojowego, jako wyraźnie "nienaturalnego" nie ma nic wspólnego z logiką i racjonalnym dowodzeniem, a jest jedynie motywowane ideologią. To metoda leczenia objawowego i inwazyjnego, takich metod jest w medycynie na pęczki, nie są domeną ginekologii, więc nie twórzmy mitów i legend.