Kobieta w WarszawieKategorie: Praca i kariera, Podróże, Żyj chwilą Liczba wpisów: 4, liczba wizyt: 25551 |
Nadesłane przez: plascynacja 09-03-2015 15:14
W sobotę po długim spacerze po starówce, powędrowaliśmy na Pl. Zbawiciela. Dotychczas tylko na kawkę lub winko tam wpadałam…do Charlotte czy Bastylii. Ale teraz mieliśmy wielkiego głoda. Cała ekipa wycieczkowa stawiała na „Chińczyka” - przyp. tanie danie w stylu wietnamskim, chińskim, tajskim ;-)
Ktoś rzucił hasło o knajpce na piętrze….QUE HUONG nad Caffee Karma. Aż dzisiaj sprawdziłam, co to może znaczyć: QUE HUONG = DOM.
Przyjrzyjcie się dobrze temu neonowi....ale to bardzo dobrze!
Już? Ok, przejdźmy do rzeczy!
...
Pierwsze wrażenie po wejściu: brzydkie akwaria, ale z ładnymi rybkami. Wystrój iście komunistyczny – ale…nie raz jadałam w po-PRL’owskich barach mlecznych i było pysznie. Ludzi sporo: nei tylko wietnamskich pobratymców ;-) Więc, zgodnie z zasadą, skoro ludzi sporo i jedzą, znaczy dobrze jeść dają…
Zamówiliśmy: Ja: makaron chiński z krabem + kawa, Inni: makaron sojowy z kurczakiem, sajgonki, kurczak w sezamie, makaron sojowy z krewetkami.
Zamówienia: można złożyć tylko przy barze. OK! Ale…ciężko było się porozumieć…
Jedzenie na stół: i tu się zaczynają schody…każdy dostał jedzenie o innym czasie, więc jedni już jedli, inny patrzyli, jedni kończyli drudzy zaczynali. Co ciekawe: każdy dostał danie na innym talerzu :-) PO prostu przegląd zastawy stołowej z ostatnich 30 lat! Mi się dostał GS! Tak, taki jak w restauracjach miejsko-wiejskich z mojego dzieciństwa. Urocze? TAK! Gorzej z tym, co widniało na talerzu: KRAB to były paluszki surimi, które jak wiadomo, koło kraba nie leżały, a są mielonką z rybich resztek. Makaron – jak z popularnej w czasach studenckich zupki chińskiej. I reszta „niby warzywa”….Ohyda! Nie wyglądało, nie pachniało, nie smakowało…
Wybaczcie kiepską jakość zdjecia, ale uwierzcie mi....jakakolwiek by nie była, nie zrobi już gorszego wrażenia :-)
Kawa - nawet to da się zepsuć, bo gdzie w knajpie dają rozpuszczalną kawę??? Ale nie tylko ja miałam pecha.
I tak by można długo, ale nie ma co rozpamiętywać niemiłych chwil. Tak więc, nasza przygoda kulinarna na Placu Zbawiciela była fatalna! Podsumowując QUE HUONG znaczy dom, ale w tym „DOMu” uwierzcie mi, nie chcecie jeść…
Moja ocena:
Jedzenie: 0/5
Miejsce: 0/5
Serwis: 1/5
Cena: „kawa’ + „danie” – ok. 22 zł
Ciekawostka:
Przy Placu Zbawiciela, gdzie wpada ulica Marszałkowska, tuż obok Salonu Lodowym Corso (cóż za oldschoolowa nazwa) jest brama wjazdowa do starej kamienicy, w niej po dwóch stronach gablotki (pewnie kiedyś triumfowały tam kapelusze, buty czy inne precjoza), z których jedna robi za „MINI GALERIĘ” sztuki :-)
Obecnie widać w niej kompozycję Mirelli von Chrupek: trochę tandetną, przerysowaną, super różową i plastikową. Z jednej strony słodka, z drugiej dziwnie niepokojąca – jakby ten różowy obrazek miała zniszczyć czarna, zła otchłan. Albo jakby zaraz miała przyjść….BUKA :-)Ale taka właśnie jest miłośniczka laleczek – Mirella von Chrupek. Jej światy – zazwyczaj bajkowe, oniryczne, zminimalizowane i zamknięte za szybką możecie teraz zobaczyć przy Placu Zbawiciela. W roli głównej – MUMINKI! Warto zajrzeć za szybkę ;-)