Planeta MKategorie: Żyj chwilą, Zainteresowania, Podróże Liczba wpisów: 51, liczba wizyt: 185984 |
Nadesłane przez: Monika_Pe dnia 14-08-2013 22:19
nienawidzę jak ktoś używa angielskich słów zamiast polskich gdy zwraca się do osób polskojęzycznych... no ale inny tytuł absolutnie nie przychodził mi do głowy! O czym dzisiaj? O pasjach!
No może z tymi pasjami przesadziłam ale...oprócz używania słów zapożyczonych nienawidzę również siedzieć w miejscu - np. na plaży w oczekiwaniu aż przybędzie greenpeace i przetrurla mnie do morza. Dwie rzeczy, których spróbowałam ostatnio i w których absolutnie się zakochałam - będę chciała obie powtórzyć przy najbliższej okazji:
Nurkowanie!
nurkowałam w Egipcie- chwilowo nie polecam ze względu na napiętą sytuację ;-) Ale jest tyle pięknych miejsc gdzie można przy pomocy młodego przystojnego założyć cały sprzęt i w towarzystwie drugiego (nieco mniej młodego ale też całkiem w typie "ciacho") faceta ruszyć kilka metrów pod wodę podziwiać rybki, mureny, koralowce... aż chce się zrobić kurs i móc pływać nawet bez towarzystwa młodych i przystojnych!
Rafting!
rafting to już przygoda tegoroczna- prezent urodzinowy. Miejsce: kanion rzeki Tara, Czarnogóra. Woda: ok 8 stopni, pianki-dość nieprzyjemne dlatego od połowy spływu swojej się pozbyłam :D Najfajniejsze miejsce: przód pontonu - gwarntuje niezapomniane przeżycia, mokre ciuchy i największą frajdę! Dodatkowy skok adrenaliny powodowało każde piwo (i rakija!) wypite przez naszego... kierowcę! Efekt? Monika jako kierowca w obcym aucie, na czarnogórskich serpentynach i pijanym czarnogórcem, śpiewającym wniebogłosy wszystkie przeboje Michaela Jacksona po prawej stronie! Zdecydowanie polecam!
Od jutra zaś przede mną kolejne "ekstremalne" przeżycie: wyjazd weekendowy z psem!Trzymajcie kciuki :D
Nadesłane przez: Monika_Pe dnia 13-08-2013 20:28
Chciałam mieć psa...
Z założenia mój pies miał być psem podróżnikiem. Pies podróżnik w moim mniemaniu miał towarzyszyć mi w każdej bliższej i dalszej podróży. Miał siedzieć w oknie samochodu z wywieszonym językiem i czerpać nieukrywaną radość z podróżowania ze swoją pańcią i jej konkubentem...miał towarzyszyć mi w wypadach za miasto, leżeć pod stołem w barach i restauracjach a w razie konieczności siedzieć na dziobie kajaka i podziwiać mazurskie krajobrazy. Miał...
Mój pies wcale nie jeździ koleją... na stacji metra wpada w panikę tej wielkości, że nie zdziwię się jak niedługo zapuka do mnie Towarzystwo opieki nad zwierzętami z zarzutem znęcania się nad Gałganem, tapicerkę w samochodzie prałam już chyba z osiemdziesiąt razy a każde podejście do otworzenia okna "żeby piesek miał świeże powietrze" kończy się próbą jego ucieczki przez to właśnie okno (Nobla dla tego kto wymyślił psie pasy bezpieczeństwa!).
Podejmuję ciągle to nowe próby nauczenia mojego psa, że podróżowanie jest fajne:mazury, morze, działka pod Warszawą, wypad rowerowy do lasu... naucz się psie, że można!!! Kolejne próby: na przednim siedzeniu, na tylnim siedzeniu, w bagażniku (ups! 180 na liczniku, autostrada a pies z bagażnika na tylnie siedzenie a stamtąd hop do przodu. Wniosek: przywiązywać psa w bagażniku- wypróbujemy następnym razem). Ale małe postępy są!
Zwiedziliśmy już Olsztyn, Ustkę, Wyszków - pół krainy nadbużańskiej, Las Kabacki na rowerze... działamy!
Nadesłane przez: Monika_Pe dnia 11-08-2013 23:20
Staneliśmy dzisiaj przed nielada wyzwaniem: jak spędzić niedzielę, tak aby wilk był syty ,owca cała a nasza Łajza nie siedziała sama w domu cały dzień. Opcji pod uwagę branych było kilka : - wyścigi konne ( psa nie wpuszczą- odpada), rowery (pies umrze ze zmęczenia- do wzięcia pod uwagę jak znowu zje nam obiad na jutro), wyjazd na działkę (daleko!), oglądanie filmów (szkoda pogody)...
Ostatecznie padło na spacer z naszym psem, znajomymi i ich rocznym dzieckiem i odwiedzenie toru do sportu o którym usłyszałam dzisiaj pierwszy raz w życiu - Wake'a. Pół drogi myślałam, że idziemy do jakiejś restauracji, ba! nawet strasznie się martwiłam czy wpuszczą nas z psem ;-) Tymczasem (po 3 godzinach "spaceru" - bo mężczyźni w swej wiecznej nieomylności poprowadzili nas całkowicie naokoło) trafiliśmy nad jezioro z torem do Wake'a...który jak się okazało jest takim wodnym snowboardem...
Gamoń przeszedł dzisiaj prawdziwą szkołę życia, nie dość, że łaził ładnych parę godzin, to jeszcze musiał powstrzymać ogarniający go wśród obcych ludzi paniczny strach (a co za tym idzie, szczekanie, rzucanie się, wiercenie, piszczenie i pilnowanie czy jesteśmy na odległość nie większą niż liźnięcie jego języka)- i poszło mu bardzo ale to bardzo dobrze! Bał się tylko ludzi na wake'u - wyciąg robi jednak trochę hałasu - ale ponieważ jestem przekonana, że to nie była moja ostatnia wizyta w tym miejscu- zdąży się przyzwyczaić. Żałuję, że nie do końca wiedziałam gdzie idę - bo bym sobie taką jazdę zarezerwowała żeby spróbować czegoś nowego - wygląda to świetnie! Tymczasem musiałam zadowolić się zimnym piwem, warzywami z grilla, kolorowymi poduchami do siedzenia i przemiłym towarzystwem! A jak już tam wrócę i spróbuję - dam Wam znać czy warto :)