Tyś mą kulą - puchatą kulą u nogi!Kategorie: Feminizm Liczba wpisów: 3, liczba wizyt: 14840 |
Nadesłane przez: o.i.a dnia 04-02-2014 22:38
Kocica z coraz większym rozmachem toczyła się po nowym mieszkaniu, oswajając nowe tereny. Myśląc o nas – liczba podwójna, została wyparta przez potrójną. Deszcz przestał padać
i pięknie się działo. O, jak sielsko nam się żyło znowu przez te dwa dni!
Narzeczony – superspec od włochatych kul wszelkiej maści- wyjechał do pracy na tydzień by szerzyć pomoc innym, potrzebującym zwierzętom. My – płeć żeńska, prawie wzajemnie oswojone zostałyśmy same.
Rankiem zostałam obudzona przez zbyt często odwiedzaną kocią-toaletę, co średnio powtarzało się co godzinę. Zrozpaczona, że oto na mych bezradnych rękach skona cudna, piękna i niewinna kuleczka (tak, tak – wtedy tak o niej rozkosznie pomyślałam) popędziłam do weterynarza. Rzecz jasna operacja-reanimacja wymagała organizacji specgrupy, w postaci przyjaciółki i telefonicznych konsultacji narzeczonego.
Dotarłyśmy – ja zaszlochana, że oto prawie nie wiem czym uśmierciłam kulę, przyjaciółka oblepiona sierścią kuli, krwawiąca od testu pazurów niedoszłej truposzki i sama zainteresowana – najlepiej wyglądająca z naszej trójki i wręcz doskonale, jak na będącą jedną łapą w kociej trumnie.
Werdykt operacji-reanimacji: nietolerancja wszechdostępnej karmy dla kotów. Jak to nietolerancja?! A koty na reklamach pędzą do niej z uśmiechniętymi mordami, oślepiając widza blaskiem swej sierści - pomyślałam...
Narzeczony dobrał specjalistyczne jadło, co to kota uratowało, co tam że najdroższe na rynku
i wartości naszego tygodniowego jedzenia. A co – kula ma być gorsza i ma żywić się jakimś marketingowym szitem?! Co to, to nie – każdemu po równo.
2:0 dla kuli
Nadesłane przez: o.i.a dnia 02-02-2014 20:39
Wylądowaliśmy w domu w trójkę w ten deszczowy, jesienny wieczór - obrażona kula, obrażony narzeczony i ja, próbująca łapać za końce rozlatujące się nasze sielskie życie.
Mężczyzna, esteta i racjonalista z natury szybko dostrzegł, że odwinięta z koca kocia kula nie jest tak umaszczona, jak to opisała moja rozbuchana wyobraźnia. Ba, ona w ogóle nie przypomina kota z opowieści! Kula, jak to kula toczyła się po nowym otoczeniu zupełnie irracjonalnym ruchem.
Rzecz jasna, z niewyjaśnionych dla nas powodów nie chciała na nasze prośby, groźby i zachęty skorzystać z kuwety, która to została wyposażona w najdroższy żwir na rynku, lawendowy, piękny, fioletowy i… kłujący jak się okazało. Na nic zdały się me zdolności aktorskie, ukazujące jak należy wejść do kuwety, na nic były też instruktarzowe ruchy grzebiąco-zakopujące narzeczonego.
Kula turlała się coraz pewniej i szybciej po mieszkaniu, omijając swą toaletę.
Deszcz zacinał coraz mocniej, noc dobiegała końca, a sytuacja – bez zmian. My przy kuwecie na czworaka, a Mija z dala od nas, wygodnie mościła sobie gniazdka – a to na pustym łóżku, a to na klawiaturze, złośliwie nie spoglądając nawet w naszą stronę.
Gdy związek nasz wisiał już na włosku i narzeczony przestał udawać kota, ja również obrałam pionową postawę i zrezygnowana ruszyłam do łóżka, by po minucie usłyszeć chrobotanie
w kuwecie. Tak, tak – kula odczekała swoje i gdy toaleta była zwolniona postanowiła bez wzruszenia, naturalnie z niej skorzystać.
1:0 dla kuli.
Nadesłane przez: o.i.a dnia 21-03-2012 13:44
To chyba był listopad zeszłego roku – przeklęty listopad. Mogłam już wtedy odebrać to za zły znak – przecież ja nienawidzę listopada, każdego z osobna i wszystkich 24 na raz!
Przyszłam, na tę nieszczęsną lekcję. Tam kocica ucznia, ku mej zgubie postanowiła 4 dni wcześniej wydać na świat 4 nieporadne, bezradne, niezaładne kulo-koty . Nie wiem czy to cykl księżyca, menstruacyjny, czy inny czort kazał mi powiedzieć – biorę jedną!
Czort nr 2 wybrał za mnie – to nie mogłam być ja - najbrzydszą kulę z miotu, płci żeńskiej. Narzeczony nazwał ją Miją i uznał, że jest ona bardziej moja niż jego.
Co uznała kula? Wyjaśni się z późniejszych wpisach.