raczej nie inaczejKategorie: Media i internet Liczba wpisów: 6, liczba wizyt: 32626 |
Nadesłane przez: kolegainżynier dnia 19-02-2010 16:16
Właśnie kwestie dobra naszego kraju poruszają najczęściej panowie w swoich rozmowach. Najbardziej zagorzały jest tu Jarek. On czyta najwięcej gazet i często słucha radia – jest najbardziej na bieżąco, jeżeli chodzi o zagrożenia czyhające na naród polski. Adrian od czasu, kiedy poznali się z Jarkiem też zaczął się interesować tym tematem. Teraz już wie na kogo trzeba najbardziej uważać i nie dać się zmanipulować czy wykorzystać. Czasem tylko w trakcie rozmów ze swoimi dwoma kolegami ma wrażenie, że komunistami, złodziejami i masonami są wszyscy, którzy akurat nie biorą udziału w dyskusji.
Poglądy Jarka są twardsze niż charaktery bułgarskich zapaśników. Na wszelkie wątpliwości Adriana odpowiada, że ten ma zaburzoną wizję świata bo od kiedy skończył 23 lata do roku ’93 przesiedział pijany w kotłowni. Taka była z resztą prawda…
Kiedy w ’67 towarzysz Gomułka otworzył nową ogromną fabrykę opon, Adrian od razu dostał posadę palacza. W fabryce praca była nieporównywalnie lżejsza od tej w jednostce wojskowej. Pełna automatyka sprawiała, że do obowiązków Adriana należało głównie pilnowanie urządzeń i kontrola wskaźników temperatur i ciśnienia. Najbardziej uciążliwa była jednak samotność. Z żoną już wtedy prawie nie rozmawiał, w ogóle w domu nie mógł się nawet porządnie odstresować ani odpocząć bo Irena albo krzyczała, albo płakała, chora kobieta… W domu wariatkowo, w pracy ciągle sam – jak tu nie pić?
Jarek śmieje się, że Adrian przez wódkę przeoczył jeden z najlepszych momentów, jakie wydarzyły się w czasie socjalizmu w Polsce. Ten jednak co nieco pamięta – to było mniej więcej rok po tym jak został zatrudniony w fabryce opon. Gazety rozpisywały się wtedy o zagrożeniach związanych z syjonizmem, było nawet w tej sprawie sympozjum pracownicze. Adrian podsłuchał też rozmowę swojej żony z koleżanką. Irena mówiła, że cała ta „kampania antysyjonistyczna” to zwykłą propaganda nienawiści. Mówiła, że środowisko akademickie w mieście zaczyna się w tej sprawie aktywizować i gdyby nie porzuciła kariery naukowej dla tego pijaka to pewnie też by się w te działania na Akademii zaangażowała.
Postawa Ireny to dla Adriana najlepszy dowód na to, że Jarek ma rację. Dobrze, że w ‘68 pozbyliśmy się przynajmniej części zagrożenia dla narodu…
Jarek żartuje często, że podobną wycieczkę w jedną stronę zafundował by wszystkim komunistom, którzy po przemianie ustrojowej dopchali się do koryta. Adrian zaraz odpowiada, że gdyby nie ci komuniści - przyjaciele nigdy by się nie poznali…
To było w ’93. Fabryka opon stanęła przed wyzwaniem działania na wolnym rynku – trzeba było ciąć koszty. Wybrane działy zakładu przeszły w ręce prywatnych podwykonawców - Adrian też trafił na „prywaciarza”. Ten z miejsca uciął mu wypłatę i zagroził, że jak zauważy go pijanego w robocie od razu wyrzuci na bruk. To chyba cud sprawił, że Adrian zamiast zalać się kolejny raz w trupa doznał przebłysku świadomości. W końcu dotarło do niego, że dług w spółdzielni mieszkaniowej coraz większy, a z o połowę mniejszą wypłatą może nie być kolorowo. Prawdziwy dramat to będzie, gdy za gorzałę w ogóle wyrzucą go z roboty. Wziął się w garść, przestał się upijać, załatwił w spółdzielni zamianę mieszkania z M3, w którym został po odejściu Ireny, na kawalerkę w wieżowcu. Tak się złożyło, że w takim samym mieszkaniu piętro niżej mieszkał Jarek.
Od słowa do słowa w windzie, przy śmietniku, w sklepowej kolejce Adrian opowiedział sąsiadowi o swojej sytuacji. Jarek szybko ją zdiagnozował – prywaciarze to najgorsi złodzieje, a szef Adriana to z pewnością stary komunista co złapał fuchę po znajomości. Jedyna metoda na przetrwanie dla uczciwych obywateli - takich jak oni - to trzymać się razem. Sąsiedzi szybko się więc zakolegowali. Jarek pomógł Adrianowi nie odpłynąć w gorzelną malignę, pożyczał pieniądze. Panowie często się spotykali, dużo rozmawiali, Jarek opowiadał o tym kogo należy słuchać, na kogo uważać, kogo nienawidzić...
Nadesłane przez: kolegainżynier dnia 18-02-2010 10:59
Do akcji społecznej „Tępy lud wszystko kupi” posła Jacka Kurskiego przyłączył się znany artysta hip-hopolowy o tajemniczym pseudonimie MEZO. Najnowszy przebój artysty śmiało mógłby też zostać hymnem Stowarzyszenia Poetów „NIEMOC”:
Przy wódce mam zdolności przywódcze. Przy łyżce błyszcze w towarzystwie. Przy browarze każdą rozmowę przeprowadzę. Przy winie chętnie coś o laskach przewinę.
„Po Robocie”
Może to taki trik, manipulacja! Dysonans w brzmieniu takiego zestawienia wyrazów, które nie wiem jak by się nie nagimnastykować – nie rymują się – ma pewnie przyciągać uwagę, rodzić domysły, skłaniać do przemyśleń. Może to działa – wyświetlenia piosenki w serwisie youtube można już liczyć w setkach tysięcy.
Mimo tak zdecydowanego kroku w stronę awangardy słownej, MEZO nie zapomina też o ortodoksyjnych wyznawcach hip-hopu rymowanego. Działa zgodnie ze znaną przez większość przedszkolaków zasadą: wyraz najlepiej rymuje się sam ze sobą:
Nie dajesz za wygraną, mówisz zagrajmy singla Chodź dobrze wiesz mam przed sobą singla. Kochana szukaj szczęścia na castingach. Od rana musze wpaść do studia nagrać singla.
I refren:
Po robocie nie gadamy o robocie
„Po Robocie”
Wyśmiewanie głupich tekstów w piosenkach stało się modne, kiedy na powierzchnię rodzimego bagienka muzycznego wypłynęła supergrupa FEEL. Podczas gdy cała Polska tupała nogą i nuciła ich trzyakordowe kompozycję – ktoś mądry postanowił zrozumieć o czym śpiewa Piotr Kupicha – i tak się zaczęło. Oddychający przez różową słomkę lider Feela szybko został okrzyknięty prorokiem współczesnego bełkotu pseudopoetyckiego – czy słusznie? Takie landrynki jak dobytek w postaci pustej szklanki z pomarańczami trafiały się w tekstach piosenek długo przed Kupichą.
Jednym z pierwszych pop-rockowych poetów był z pewnością Gabriel Fleszar – na zasadzie: byle się rymowało – zbudował kilka niezłych wersów:
Wpisany w los - milczenia łyk - zapisany wierszem
Poetą Mistrz, a błaznem ja,
Z datą wczorajszego dnia.
„Kroplą Deszczu”
Kiedy się toczy los prostą drogą Spokojnie tak I kiedy wieczny blask w moich oczach Kiedy otwieram drzwi Wolność twarz z uśmiechem na mnie patrzy Znika nagle strach „Wolne Myśli”
Kukiz i Piersi nagrali concept-album „Raj na ziemi”, który opowiada historię życia pewnego Janka, Lao Che nagrali album o Powstaniu Warszawskim, a Fleszar nagrał dwa albumy o niczym – to też jakiś concept.
Gwiazda rozbieranych sesji, która podobno „gra” też w jakiejś operze mydlanej – Kaja Paschalska – swoją karierę muzyczną podsumowała takim przebojem (nagranym z niejakim Funky Filonem):
znam Chinkę cziku cizku linkę i jej matkę cziku cziku latkę w Polsce żyją nie jest to przypadkiem za chlebem przypłynęły kiedyś statkiem albo może samolotem, ale chyba miałem nie o tym tak w ogóle to są z Wietnamu
„Mała Chinka”
Wpadki zdarzają się też artystom doświadczonym i uznanym. Katarzyna Nosowka na płycie „Yugoton” śpiewa:
Jedno jest pewne to była sobota,
Kot miał imieniny – sto lat, sto lat dla kota.
„To była sobota”
Miło jest pożartować, ale gorzka prawda jest taka, że ktoś takie piosenki pisze, potem nagrywa, ktoś inny to wydaje, kręcili teledyski aż w końcu MY tego słuchamy. Słuchamy, ale jak się okazuje – nie SŁYSZYMY i często nie wiemy o czym jest piosenka.
Zbigniew Hołdys powiedział, że siedział kiedyś w barze, w którym kapela grała do kotleta „Nie płacz Ewka”. Wokalista zespołu zmieniał „Ewka” na imiona, które zamawiali panowie dla swoich towarzyszek: „Nie płacz Hania”, „Nie płacz Dorota” itd. Prawdopodobnie nie do końca wiedzieli, że tekst piosenki jest listem pożegnalnym samobójcy.
Podobnie piosenka „Jaka róża taki cierń” – bohaterka w finale skacze z okna.
Weselny wyciskacz łez wzruszenia – „Winda do nieba” to - wbrew ogólnemu przekonaniu – gorzka i ironiczna historia nieszczęśliwej kobiety.
Przykłady można mnożyć i pewnie nie starczyło by miejsca na serwerach, gdyby chcieć wymienić wszystkie brednie w polskich piosenkach.
Na szczęście rynek muzyczny nie kończy się na jednosezonowych popowych gniotach i kreowanych gwiazdkach dla mas. W muzyce każdy znajdzie coś na miarę swoich możliwości.
Paweł Kukiz zapytany o Disco Polo powiedział:
"Trudno wymagać od prostego chłopa, żeby słuchał Mozarta, on woli Boysów i tyle".
Nadesłane przez: kolegainżynier dnia 17-02-2010 14:59
Pan Adrian ma 70 lat. Mieszka w kawalerce w bloku z wielkiej płyty.
Mieszka sam bo z żoną Ireną rozszedł się 10 lat po ślubie. Irena zmarła na raka kilka lat temu, i choć mieszkała parę ulic od Pana Adriana - ten o śmierci żony dowiedział się z klepsydry powieszonej na tablicy przy Kościele. Później zadzwonił też syn - i tak cud, że zadzwonił.
Na pogrzeb poszedł, choć długo się nad tym zastanawiał - od rozstania prawie ze sobą nie rozmawiali. Irena nawet nie starała się o rozwód - po pierwsze mało kto się wtedy rozwodził, a po drugie - jak powiedziała - po tym wszystkim to już nie chce w ogóle na niego patrzeć. Adrian już po kilku latach małżeństwa zaczął podejrzewać, że jego żona jest wariatką, ale kiedy się rozstawali był już tego pewien. O co w ogóle chodzi tej kobiecie? Przecież miała co jeść, dzieci ubrane. Nie pił też suma sumarum wyjatkowo dużo, upijał się w zasadzie tylko kiedy chodził na nocki do roboty i przy sobocie, kiedy zapraszał kolegów na brydża albo tysiąca. Ale w końcu zarabiał i za swoje pił...
Z Ireną poznali się przez znajomych. Adrian miał 18 lat - akurat skończył zawodówkę i szedł odrabiać wojsko w kotłowni pod budynkiem oficerów na jednostce. Szybko zaczęli być ze sobą. Pobrali się w '62. Irena była na drugim roku w Akademii Rolniczej, ale żołd palacza odrabiającego wojsko ledwo starczał, więc rzuciła studia i zatrudniła się jako pomoc kuchenna w stołówce zakładowej.
Nie było kokosów, ale udawało się wiązać koniec z końcem. Mieszkali w pokoiku u babci Ireny, a po jej śmierci mieli już całe mieszkanko w kamienicy dla siebie.
Pan Adrian rzadko wspomina pierwsze lata małżeństwa - żal mu się robi, że ta zawzięta kobieta to wszystko zmarnowała. Przecież kiedy została szefową kuchni w stołówce, dostawała trzy razy wyższą wypłatę od niego, a jeszcze żądała, żeby on przynosił swoją do domu. Jeść nie brakował bo Irenie często udawało się wynieść co nieco z zakładowej kuchni. Żyła jak królowa, a on nie mógł nawet trochę polepszyć sobie komfortu swojej ciężkiej i poniżającej pracy. Kiedy w końcu mógł zacząć pić normalną wódkę, a nie kombinować z woda brzozową i podkradać wynalazki na spirytusie z magazynu na zaopatrzeniu jednostki. Kiedy nareszcie mógł funkcjonować jak człowiek, to ta wariatka zaczęła czepiać się bez powodu...
Pan Adrian prowadzi dość bogate, jak na swój wiek, życie towarzyskie. Z Jarkiem i Damianem spotykają prawie codziennie. Na szaleństwa już za późno, piją też rzadziej i po ćwierć, ale starają się razem chodzić do lekarzy - bo to raźniej w kolejce do gabinetu.Doskonale rozumieją się też w kwestiach politycznych i społecznych. Szczególnie przy kieliszeczku okazuje się, że dochodzą do wspólnych wniosków.
Męską przyjaźń cementują te same doświadczenia, te same zadry i rany noszą w sobie panowie - zadane przez niewyrozumiałe żony-wariatki i niewdzięczne dzieci. Łączy ich ten sam ból, gdy widzą jak komuchy rozkradają Polskę, a w telewizji same pedały...